Patron szkoły

Szkoła wychowuje uczniów nie tylko przez programy edukacyjne oraz różne działania      o charakterze wychowawczym. Istotnym w procesie wychowania jest oparcie go na solidnym fundamencie, zakorzenienie go w wartościach ważnych dla narodu i regionu. Kształtowanie postawy patriotyzmu, w tym także lokalnego patriotyzmu wpisuje się        w misję każdej szkoły. Ta idea obecna była podczas wyboru patrona szkoły w roku szkolnym 2004/2005, w którym przypadał jubileusz 110-lecia hażlaskiej szkoły.                 Z tej okazji decyzją Rady Gminy Hażlach, uchwałą nr XVII/160/04 z dnia 2 czerwca     2004 r. nadano szkole imię "Trzech Braci". Uroczystość odbyła się 22 września 2004 roku i zgromadziła liczną publiczność. Miejscowa malarka pani Paulina Gabryś ozdobiła wejście do szkoły pięknymi obrazami przedstawiającymi patrona szkoły.


Legenda o Trzech Braciach

Dawno, bardzo dawno temu, w drewnianym grodzisku pośród gęstych                        i nieprzebytych puszcz mieszkał książę Leszek ze swoja rodziną. Był bardzo lubianym i sprawiedliwym władcą. Książę Leszek miał trzech synów: Bolka, Leszka     i Cieszka, którzy byli dumą i radością książęcej pary. Synowie księcia żyli na ojcowskim grodzisku szczęśliwie, strzelali z kusz, jeździli konno, uczyli się ciskać włóczniami, jeździli na polowania, penetrując okoliczne lasy. Mijały lata, a trzej bracia wyrośli na mężnych wojowników i wprawnych myśliwych.

Pewnej letniej nocy książę nie mogąc zasnąć, udał się na szczyt wieży zamkowej, żeby tam na świeżym powietrzu posiedzieć do rana. Wszedł do wieży i schodami powoli piął się w górę.

- Ach, jaka piękna noc! - odetchnął książę głęboko świeżym powietrzem i usiadł wygodnie na dębowej ławie.

Noc była naprawdę piękna. Po bezgwiezdnym niebie płynęła powoli srebrna tarcza księżyca. Książę Leszek zadumał się i wsłuchał w subtelny poszum puszczańskich drzew. O czym one gwarzą? Wtem, w oddali, na zachodniej stronie nieba, dostrzegł trzy skrzące się gwiazdy.

- Trzy gwiazdy! - szepnął książę - A jak jasno świecą, jak mrugają!

Znowu się zamyślił. Może to jakiś znak od bogów? Tak, to bardzo dziwne, że tylko trzy gwiazdy rozbłysły dzisiaj na niebie. Jaki też świat jest w tamtych stronach? Inny czy taki sam jak tutaj? Jacy ludzie tam mieszkają? Znowu spojrzał na migocące gwiazdy i przypomniał sobie swych synów.

- Akurat! Bolko, Leszko i Cieszko ... - mówił cicho sam do siebie i wodził palcami od gwiazdy do gwiazdy.

Pogrążył się w myślach. Po chwili zadumy rozkazał strażnikom przyprowadzić swych synów na wieżę. Gdy tylko przybyli, pokazał młodzieńcom migoczące w oddali gwiazdy i zwrócił się do nich słowami:

- Tam widzicie? Widzicie te gwiazdy? - spytał książę i wskazał ręką zachód.

- Tak widzimy! - odparli synowie.

- Trzy są te gwiazdy, tak jak i wy trzej. To bogowie dają mi jakiś znak. Kiedy tylko nadejdzie świt, pojedziecie w tamte strony. Wszyscy trzej. Każdy ze swoją drużyną. Każdy obierze inną drogę. Kiedy liście posypią się z drzew, wtedy wracajcie. A teraz już idźcie i każcie budzić drużyny. Niechaj czynią przygotowania do drogi, bo za chwilę zaświta nowy dzień. Idźcie!

Młodzianie odeszli, a książę na nowo pogrążył się w zadumie.

Skoro świt, Bolko, Leszko i Cieszko w pełnym rynsztunku, ze swymi drużynami, pożegnali książęcą parę i ruszyli na zachód. Kiedy oddalili się nieco od grodu, każdy z nich pojechał w swoją stronę. W pierwszym dniu jeden drugiemu dawali znać         o sobie graniem na rogach myśliwskich, ale już nazajutrz odgłosy trąbienia stawały się coraz to cichsze i mniej wyraźne, aż pod wieczór zupełnie umilkły. Wędrujące drużyny Bolka, Leszka i Cieszka, oddalały się od siebie, mimo to bracia, co jakiś czas dęli w swe rogi, z nadzieją usłyszenia gdzieś w oddali znajomego sygnału.

Bracia ze swymi drużynami jechali teraz każdy swoją drogą. Jechali długo i długo, bo wiele już razy słońce rozbłysło na niebie i zgasło, i dużo już nocy jeźdźcy przespali    w nieprzebytej puszczy. Często przystawali w drodze i grali na swych myśliwskich rogach, a potem nasłuchiwali uważnie, czy nie doleci do nich choć odgłos jakiś,        co by im znać dawał, w której stronie bratnia drużyna się znajduje. Ale nic, nic do ich uszu nie doszło prócz szumu puszczańskich olbrzymów.

Bracia ze swymi drużynami jechali i jechali ...

Pewnego dnia Leszek podczas swej wędrówki natrafił na niewielki strumyk.    Rzeczka nie była głęboka i płynęła w tę stronę, w którą zdążała drużyna na koniach. Pragnienie bardzo im dokuczało, bo słońce piekło niemiłosiernie, a od samego rana nie natrafili jeszcze na źródło, z którego mogliby się napić wody. W rzece było jej pod dostatkiem, to prawda, ale przed kilku dniami padał ulewny deszcz i tak ją zmącił, że ludzie pić jej nie mogli.

Minęło już południe, a jeźdźcy wciąż jeszcze jechali spragnieni.

Zbliżali się do jakiegoś wzgórza. Leszko wyprzedził drużynę, bo postanowił ruszyć    w stronę wzniesienia, u którego stóp zauważył niewielkie źródełko.

- Woda! - krzyknął głośno w stronę drużyny, machając czapką, a potem zeskoczył z konia, położył się na ziemi i pił, i pił smaczną nad podziw wodę.

Woda źródlana smakowała wybornie. Po zaspokojeniu pragnienia postanowili już dalej nie jechać, bo tak ślicznego miejsca nigdzie jeszcze dotąd nie napotkali i tak smacznej wody nigdzie jeszcze dotąd nie pili. Leszek postanowił, że odpoczną tu    do następnego dnia.

Wieczorem Leszko przypomniał sobie o swym postanowieniu, udał się na sam wierzchołek wzgórza, przytknął do ust swój róg myśliwski i zagrał w cztery strony świata. Kiedy echo umilkło, gdzieś daleko, bardzo, bardzo daleko ozwał się róg.   Ktoś grał tak samo jak Leszko. Zabiło mocno Leszkowe serce.

- Czyżby to był któryś z braci?

Teraz Leszko raz po raz grał na rogu, a tamten ktoś nieznajomy zaraz mu tak samo odpowiadał. Drużyna Leszka trwała w oczekiwaniu ...

Mięso jelenia dopiekało się nad ogniem, gdy róg zabrzmiał znów wśród puszczańskich dębów i lip. Przybywający ludzie musieli już niedaleko, więc Leszko zszedł ze swymi towarzyszami ze wzgórza ku źródłu. Wkrótce wśród drzew ozwały się ludzkie głosy i parskanie koni wietrzących w pobliżu wodę. Zaraz potem spośród drzew wyłonili się jeźdźcy.

- Swoi! - ktoś krzyknął.

Leszkowi aż dech zaparło. Słowa jeszcze nie zdążył wyrzec, a już jeden z przyjezdnych pędził do niego z radosnym okrzykiem:

- Leszko! Witaj, bracie!

- Bolko! Witaj, witaj! Witajcie nam wszyscy!

Bracia padli sobie w ramiona, a ich drużyny witały się nawzajem gromkimi okrzykami i rzucaniem czapek w górę. Powitaniom nie było końca.

Po spożyciu posiłku Leszko wysłał kilku swoich jeźdźców na przeciwległy brzeg, aby zobaczyli okolicę po drugiej stronie rzeki. Rozkazał im wrócić przed nocą.

Kilku ludzi ruszyło jak przykazał Leszko, a reszta wypoczywała przy źródle i gwarzyła.

Już słońce zaszło, a noc swym gwieździstym płaszczem powoli otulała świat, kiedy na przeciwległym brzegu cicho płynącej rzeki ozwały się ludzkie głosy. To wracali wysłani przez Leszka jeźdźcy.

Niedługo potem zabulgotały w rzece końskie kopyta.

- Wracają! - powiedział głośno Leszko i zerwał się z ziemi.

- To nie oni - rzekł po chwili - to muszą być jacyś obcy ludzie, bo dużo koni brodzi przez rzekę, to jakaś obca drużyna ...

W świetle gasnącego dnia rozpoznanie dowódcy było trudne. Jadący na przedzie zeskoczył z konia i zbliżył się do obozujących. Jego radosny śmiech i słowa powitania wydały się dziwnie znajome. Wtedy dopiero Bolko i Leszko poznali, że przybysz to... Cieszko we własnej osobie! Trzej bracia wprost nie posiadali się z radości. Wszyscy słuchali opowieści Cieszka o dalekiej górzystej krainie, którą przez wiele dni przemierzał ze swą drużyną.

Ognisko na nowo rozgorzało ogromnym płomieniem. O śnie nikt teraz nie myślał. Trzeba było przecież napiec mięsa dla drużyny Cieszka, bo od samego rana nikt nic w ustach nie miał. A i tak tyle mieli przeżyć, że sen wszystkich opuścił. Z płonącego drewna sypały się iskry, a ludzie gwarzyli o swych przygodach. Noc mijała ...

Już gwiazdy zaczęły gasnąć na niebie i świt nastawał, a ludzie siedzący w krąg dogasającego ogniska wciąż mieli o czym opowiadać. Tyle przecież zobaczyli i tyle przygód przeżyli!

Naraz Leszko podniósł rękę i przemówił w imieniu swoim i braci do trzech drużyn.

- Uradziliśmy z braćmi, że już dalej nie pojedziemy. Tu, obok zdroju, wypoczniemy,   a po trzech dniach ruszymy w drogę do grodziska. Wrócimy tu na wiosnę i na wieczną pamiątkę szczęśliwego spotkania zbudujemy na tym oto wzgórzu gród warowny, który nazwiemy Cieszynem, bo z naszego spotkania wszyscy bardzo się cieszymy.

- Hura! - krzyknęły drużyny.

Legenda mówi również, że tamtej pamiętnej jesieni, Bolko, Leszko i Cieszko, uczynili ze źródełka, przy którym spotkały się ich drużyny, studnię, upamiętniającą ich szczęśliwe spotkanie. Nazwali ją „Studnią Trzech Braci". Stoi ona do dziś przy wąskiej malowniczej uliczce starego Cieszyna. Bezgłośnie opowiada przybyszom legendę o powstaniu nadolziańskiego miasta i wyjaśnia pochodzenie jego nazwy.

 

 

Na podstawie legendy "O założeniu Cieszyna" Józefa Ondrusza w "Cudowny chleb i inne godki śląskie".